Moi kursanci często myślą, że medytacja pozwala „odpłynąć”. To błąd! Od tego są dobra książka i film, a w wersji bardziej ryzykownej – alkohol i narkotyki. Medytacja jest próbą bycia bardziej świadomym tu i teraz. Usadawia nas w chwili obecnej, pozwalając na nią spojrzeć z większą wrażliwością, ale też z dystansem. Przestajemy rozpamiętywać, co było, i tworzyć czarne scenariusze na przyszłość. Medytować nie znaczy też jednak nie myśleć. Wielu początkujących uważa, że powinni mieć białą kartkę w głowie, ale nikt nie wytrwa w takim stanie dłużej niż kilkanaście sekund i nie o to zresztą chodzi.
Istnieje wiele rodzajów medytacji: jedne skupiają się na oddechu, w innych po prostu się siedzi, są medytacje z zamkniętymi oczami, z otwartymi oczami, medytacje w ruchu. Czasem próbujemy osiągnąć stan, w którym medytacją będzie każda czynność, jaką wykonujemy – i nieważne, czy będzie to spacer, seks czy obieranie ziemniaków. Psycholodzy nazwaliby ten stan „flow”. Medytacje mogą mieć bardzo konkretny cel, np. przeciwlękowy, mogą być stosowane w couchingu, wspierać nas, gdy mamy podjąć trudną decyzję. I takich nie uprawia się regularnie, tylko doraźnie.